O chłopcu, który uczył latać sikorki.
Wiosna za oknem i sikorki znoszące do gniazda różne materiały budowlane przypomniały mi Joszka i jego sikorki.
Był piękny, słoneczny, wiosenny poranek. Jak to zwykle, w taki piękny dzień, Joszko zaczynał dzień od pytania
– Czy na pewno muszę iść do szkoły?
– Na pewno.
W przypadku takiej odpowiedzi przez jakiś czas jeszcze łaził za mną wymyślając dlaczego nie powinien się tam znaleźć. Tym razem dotarł aż do studni przed domem i tu niespodziewanie zamilkł. Spoglądam za siebie i widzę oniemiałego syna, na którego głowie siedzi mała sikorka, do której za chwilę dołączyła kolejna i kolejna i kolejna…
Pięć małych sikorek w ten wiosenny dzień postanowiło wyfrunąć z gniazda, które znajdowało się w ścianie naszego domu, a że Joszko pojawił się w idealnym miejscu, to potraktowały go jak naturalną możliwość wylądowania w tym swoim pierwszym, poważnym locie.
Po każdej próbie wyrzucenia ich w powietrze, aby leciały dalej, latały chwilę i wracały na jego ramiona i głowę. Widząc co się dzieje zapytał ponownie.
– Czy na pewno muszę iść do szkoły?
Odpowiedź była oczywista. Kot trafił do aresztu w piwnicy, a Joszko przez cały dzień „startował” sikorki. Przyniósł sobie kij od miotły, żeby sikorki startowały z czegoś bardziej przypominającego gałąź.
Wieczorem sikorki wróciły do gniazda. Niestety następnego dnia historia nie miała ciągu dalszego i na pytanie
– Czy na pewno muszę iść do szkoły?
Nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi.
Aż tu któregoś letniego popołudnia, kiedy siedzieliśmy pod jabłonką, przyleciała sikorka i siadła nieopodal, zaraz dołącza do niej kolejna i kolejna…
Pięć sikorek usiadło na gałęziach nad naszymi głowami
– Jak myślicie, czy to te sikorki Joszka? Jest ich pięć i nie boją się jakoś specjalnie.
Maciek zapytał o to, o czym wszyscy chyba pomyśleliśmy.
Ptasi nauczyciel zerwał się na równe nogi, poleciał po kij od miotły, stanął pod drzewem, wyciągnął kij nad głowę…. i wszystkie pięć sikorek wylądowało na tym kiju.